niedziela, 7 maja 2017

Walentynki cz IV.



Wbiegłyśmy szybko na korytarz przy sali gimnastycznej. Przystanęłam i odwróciłam się.
— Przepraszam...- powiedziałam szeptem do koleżanek.
— Tak?
— Czy... hmmm... czy tam jest ciemno? — zapytałam nieco zażenowana. — Bo wiecie, ja nie bardzo lubię ciemności.
— Możesz być pewna — Kinga stwierdziła tonem uspokajającym, jakby mówiła do siedmiolatki — że jest dostatecznie jasno, by rozpoznać naszych gagatków..
       Uwierzyłam jej, bo niby dlaczego nie miałabym wierzyć?
       Wolno, przytrzymując się ściany,  powoli robiłyśmy bardzo ciche kroki. Najpierw jeden i drugi, a potem trzeci i kolejne, za chwilę będziemy u samych drzwi. Czułam na plecach oddech moich koleżanek. Zawahałam się. Spojrzałam przez ramię w ich stronę raz jeszcze.
— Otwarte? — zapytałam sama siebie.
— Otwarte — potwierdziły wszystkie kobietki.
       Nacisnęłam klamkę — zwykłą, aluminiową, taką jakie spotyka się w blokach budowanych na naszym osiedlu. Drzwi lekko skrzypnęły. Z wnętrza powiało lekkim chłodem. Przeciąg nie przyniósł z sobą zapachu kurzu czy męskich perfum, jak się tego spodziewałam. Pociągnęłam jeszcze raz nosem — tak chyba robi każdy, kto zaraz ma wejść do nieznanego pomieszczenia. Nic. Żadnych zapachów — ani znajomych, ani nieznajomych.
       Ostrożnie (chyba nazbyt ostrożnie) przekroczyłam próg. Przytrzymałam drzwi, by rozejrzeć się po wnętrzu.
Wyglądało całkiem normalnie — jak na szatnię chłopców oczywiście — czyli znajdowały się tam wieszaki — tak jak się spodziewałam. Wieszaki, wieszaki, wieszaki. Wszędzie wieszaki a pod nimi ławki. Na pierwszy rzut oka w środku było czysto. W powietrzu nie unosiła się ani drobinka kurzu. Widząc takie wnętrza, człowiek instynktownie pragnie szybko zamknąć drzwi, żeby nic z zewnątrz nie dostało się do środka. Nie myśląc, zrobiłam to.


- Co jest! Zuzanna — dziewczyny krzyknęły wszystkie w jednym głosem.
- Jak już wspomniałam, nie cierpię ciemności.
- A gdzie tam jest ciemność – Oliwia szepnęła mi do ucha krytyczną uwagę.
- Spójrz i zobacz. We wnętrzu nie panuje ciemność tylko srebrzysty półmrok.
— Trzeba iść do przodu — powiedziałam do siebie. — Przejdę ten próg bez dwóch zdań. Należy mi się jakaś rozrywka w tym nudnym życiu – zażartowałam do wszystkich dziewcząt.
       Powiedziałam przez próg, bo wydawało mi się, że zabawa polega na znalezieniu następnej wskazówki, co w tym pomieszczeniu — pełnym wieszaków —  nie wydawało się prostą rzeczą. Podniosłam rękę, na ten gest umilkły wszystkie koleżanki.
- Nieźle — mruknęłam.
       Tak sobie myśląc, ruszyłam do przodu. Oczy same uciekały — to w prawo, to w lewo — i obserwowały wszystkie wieszaki. Zwielokrotniona obecności koleżanek. Wyglądamy jak nieskończenie długa tyraliera krocząca w kierunku wroga równym, nieustępliwym krokiem. Spodobało mi się to porównanie. Ja jako „nieustępliwa” brzmiało dobrze. Szkoda, że w życiu niezbyt często udawało mi się być nieustępliwą.
       Ruszyłyśmy dalej, ale nie marszowym długim krokiem, lecz — dla bezpieczeństwa, nie odrywając stóp od podłogi — drobnymi, posuwistymi kroczkami.
       Ze stresu… zaczęłam robić głupie miny. Ale... — Stanęłam jak wryta. Przywidziało mi się —  stanęłam i bacznie się rozglądałam. Dostrzegłam nagle ich i zamarłam. Dosłownie — zmroziło mnie.
- Niespodzianka!!! – krzyknęli wszyscy chłopcy i podchodząc kolejno do każdej z nas podarowali nam „nasze” prezenty.
- Dlaczego to zrobiliście? – spytałam.
- W sumie nie wiemy, ale chyba dobrze się bawiłyście?
 - No… chyba tak.
 - I tak wyglądają w naszej klasie Walentynki??? Chłopcy stanęli na wysokości zadania? No, cóż jakaś niespodzianka, to chyba była...
        Gorączkowo myślałem: po pierwsze — odwrócić się na pięcie, po drugie — dać dyla, po trzecie – zabrać swoje prezenty i ruszyć w stronę sali do języka polskiego.
        Pierwszą część planu wykonałam w mig. Z drugą był kłopot, bo okazało się, że inne dziewczyny były tak rozbawione, że nie chciało im się uciekać. Trzecia część planu stała się całkiem nierealna, bo pierwsza lekcja już minęła i dzwonek zakończył lekcję polskiego.

Pomysł Zuzia SAK                                                               KONIEC