Wbiegłyśmy
szybko na korytarz przy sali gimnastycznej. Przystanęłam i odwróciłam się.
—
Przepraszam...- powiedziałam szeptem do koleżanek.

—
Tak?
—
Czy... hmmm... czy tam jest ciemno? — zapytałam nieco zażenowana. — Bo wiecie,
ja nie bardzo lubię ciemności.
—
Możesz być pewna — Kinga stwierdziła tonem uspokajającym, jakby mówiła do
siedmiolatki — że jest dostatecznie jasno, by rozpoznać naszych gagatków..
Uwierzyłam jej, bo niby dlaczego nie miałabym
wierzyć?
Wolno, przytrzymując się ściany, powoli robiłyśmy bardzo ciche kroki. Najpierw
jeden i drugi, a potem trzeci i kolejne, za chwilę będziemy u samych drzwi.
Czułam na plecach oddech moich koleżanek. Zawahałam się. Spojrzałam przez ramię
w ich stronę raz jeszcze.

—
Otwarte? — zapytałam sama siebie.
—
Otwarte — potwierdziły wszystkie kobietki.
Nacisnęłam klamkę — zwykłą, aluminiową,
taką jakie spotyka się w blokach budowanych na naszym osiedlu. Drzwi
lekko skrzypnęły. Z wnętrza powiało lekkim chłodem. Przeciąg nie przyniósł z
sobą zapachu kurzu czy męskich perfum, jak się tego spodziewałam. Pociągnęłam
jeszcze raz nosem — tak chyba robi każdy, kto zaraz ma wejść do nieznanego
pomieszczenia. Nic. Żadnych zapachów — ani znajomych, ani nieznajomych.
Ostrożnie (chyba nazbyt ostrożnie) przekroczyłam
próg. Przytrzymałam drzwi, by rozejrzeć się po wnętrzu.
Wyglądało całkiem normalnie — jak na szatnię
chłopców oczywiście — czyli znajdowały się tam wieszaki — tak jak się
spodziewałam. Wieszaki, wieszaki, wieszaki. Wszędzie wieszaki a pod nimi ławki.
Na pierwszy rzut oka w środku było czysto. W powietrzu nie unosiła się ani
drobinka kurzu. Widząc takie wnętrza, człowiek instynktownie pragnie szybko
zamknąć drzwi, żeby nic z zewnątrz nie dostało się do środka. Nie myśląc,
zrobiłam to.
-
Co jest! Zuzanna — dziewczyny krzyknęły wszystkie w jednym głosem.
-
Jak już wspomniałam, nie cierpię ciemności.
-
A gdzie tam jest ciemność – Oliwia szepnęła mi do ucha krytyczną uwagę.
-
Spójrz i zobacz. We wnętrzu nie panuje ciemność tylko srebrzysty półmrok.
—
Trzeba iść do przodu — powiedziałam do siebie. — Przejdę ten próg bez dwóch
zdań. Należy mi się jakaś rozrywka w tym nudnym życiu – zażartowałam do
wszystkich dziewcząt.
Powiedziałam przez próg, bo wydawało mi
się, że zabawa polega na znalezieniu następnej wskazówki, co w tym
pomieszczeniu — pełnym wieszaków —
nie
wydawało się prostą rzeczą. Podniosłam rękę, na ten gest umilkły wszystkie
koleżanki.
-
Nieźle — mruknęłam.
Tak sobie myśląc, ruszyłam do przodu.
Oczy same uciekały — to w prawo, to w lewo — i obserwowały wszystkie wieszaki.
Zwielokrotniona obecności koleżanek. Wyglądamy jak nieskończenie długa
tyraliera krocząca w kierunku wroga równym, nieustępliwym krokiem. Spodobało mi
się to porównanie. Ja jako „nieustępliwa” brzmiało dobrze. Szkoda, że w życiu niezbyt
często udawało mi się być nieustępliwą.
Ruszyłyśmy dalej, ale nie marszowym
długim krokiem, lecz — dla bezpieczeństwa, nie odrywając stóp od podłogi —
drobnymi, posuwistymi kroczkami.
Ze stresu… zaczęłam robić głupie miny. Ale...
— Stanęłam jak wryta. Przywidziało mi się —
stanęłam i bacznie się rozglądałam. Dostrzegłam nagle ich i zamarłam.
Dosłownie — zmroziło mnie.
-
Niespodzianka!!! – krzyknęli wszyscy chłopcy i podchodząc kolejno do każdej z
nas podarowali nam „nasze” prezenty.
-
Dlaczego to zrobiliście? – spytałam.
-
W sumie nie wiemy, ale chyba dobrze się bawiłyście?
- No… chyba tak.
- I tak wyglądają w naszej klasie Walentynki??? Chłopcy stanęli na wysokości zadania? No, cóż jakaś niespodzianka, to chyba była...
Gorączkowo myślałem: po pierwsze —
odwrócić się na pięcie, po drugie — dać dyla, po trzecie – zabrać swoje prezenty i ruszyć w stronę sali do języka polskiego.
Pierwszą
część planu wykonałam w mig. Z drugą był kłopot, bo okazało się, że inne
dziewczyny były tak rozbawione, że nie chciało im się uciekać. Trzecia część
planu stała się całkiem nierealna, bo pierwsza lekcja już minęła i dzwonek
zakończył lekcję polskiego.
Pomysł
Zuzia SAK
KONIEC